“Mamusiu.. Co z moimi nóżkami, bardzo bolą?” Maja walczy o życie. To rak z przerzutami. POMAGAJMY!
Wyrywanie dziecka z objęć śmierci to trauma. Ścigasz się ze śmiercią nie wiedząc, czy tym razem uda się zwyciężyć. Stajesz do walki choćby nikt nie dawał ci szans. Za każdym razem słowa więzną w gardle, nikt już nie mówi “będzie dobrze”, bo wynik tej potwornej gry jest nieprzewidywalny. A my możemy trzymać się każdej iskierki nadziei, która pojawia się na trudnej i wyboistej drodze.
Zaczęło się niewinne, spadek odporności, bóle nóżek, ogólne osłabienie. Dla każdego początkującego przedszkolaka to podobno etap, który trzeba przejść. A jednak w naszym przypadku to budziło obawy, bo Maja z dziecka radosnego, pełnego energii stała się apatyczna i wycofana. Zabawy z bratem przestały jej dawać radość, a my mieliśmy wrażenie, że patrzymy na cień małego człowieka, który potrafił postawić cały dom na głowie.
Poszukiwanie diagnozy dłużyło się w nieskończoność. Powroty do szpitali, kolejne badania. Jak się okazało po czasie pierwsze objawy były już w grudniu 2018 roku, a ostateczną diagnozę postawiono dopiero w lipcu 2019. To wtedy nasz świat dosłownie runął. Kiedy przekazał tę wiadomość, mieliśmy ochotę krzyczeć, przecież to nie może dotyczyć naszej córeczki. Ona jest jeszcze za mała na takie cierpienie. Zbyt mała na śmierć… Neuroblastoma IV stopnia: nieoperacyjny guz na nadnerczu z przerzutami do szpiku i kości. Zabójczy nowotwór zbierający ogromne żniwo wśród dzieci „dopadł” naszą małą, ukochaną córeczkę. Jeszcze kilka dni wcześniej Maja śmiała się, rozrabiała razem ze swoim bratem czasem nieżle dając o sobie znać, a kilka dni później staliśmy przy szpitalnym łóżku trzymając ją za rękę umierając z rozpaczy i strachu o jej życie.
Dopiero w tym momencie nasz świat stanął na głowie. Na Maję w domu czekał brat, który nie wyobrażał sobie spędzenia kilku dni z dala od siostry. To były wakacje, początkowo starszy brat cieszył się latem spędzanym u dziadków. Tymczasem my wpadliśmy w wir onkologicznego życia. Wszystko toczyło się w rytmie badań, chemioterapii, oczekiwania na kolejne wyniki… W końcu przyszedł moment, w którym powiedzieliśmy o chorobie synkowi. Zapytał tylko, czy lekarze wyleczą Maje, czy ona wyzdrowieje i wróci do niego na zawsze… To było dla nas niezwykle rozczulające, ale w oczach szkliły się łzy… Przy nim nie mogliśmy pokazywać słabości. Wybuchy złości, sprzeciwu, płaczu mogły mieć miejsce tylko w ciemnym kącie…
Przyszło nam się zmierzyć z ostatecznością. 12-centymetrowy guz, który przez długi czas nie dawał objawów, wyczerpująca chemioterapia. Nadzieja na autoprzeszczep, która w ostatniej chwili została nam odebrana, bo wyniki były niepokojące. Drugi cykl chemioterapii był dla Mai wyczerpujący. Skutki uboczne były tragiczne. Maja z dnia na dzień była coraz słabsza, a my obawialiśmy się najgorszego. Wypadające włosy w tym momencie były najmniejszym problemem.
Po najgorszym okresie, litrach podanej chemii, w końcu dostaliśmy zielone światło na autoprzeszczep. Zabieg odbył się na koniec stycznia. To ogromne wsparcie w walce z chorobą, ale nie koniec naszej walki. Ostatni etap to immunoterapia. To leczenie konieczne, by z małego ciała Mai pozbyć się resztek raka, które ukryte mogłyby zaatakować w każdej chwili. Niestety, tu refundacja nie jest możliwa, a koszty całego leczenia to prawie milion złotych! Kwota, której nie zdobędziemy nigdy. Termin wyznaczono na maj, zostały nam niecałe 3 miesiące na zebranie ogromnych środków. Ta suma to ratunek życia naszego dziecka! Błagamy, pomóżcie nam! Jesteście jedyną nadzieją w tej ciężkiej sytuacji…
Powrót do normalnego rodzinnego życia. Wspólne posiłki, zabawy, taka rutyna, która czasem może wydawać się nudna. Nasze dzieci dorosły zbyt szybko. Tego etapu nie da się wyrzucić z pamięci, cierpienia, którego nie zapomnimy już nigdy… Walczymy o to, by planować przyszłość z daleka od onkologii. Prosimy, ratuj z nami Maję!
—–> KLIKNIJ TUTAJ ABY POMÓC!!!!! <—–